Tak pisano o tym filmie, gdy bez większego rozgłosu wszedł do kin w styczniu tego roku (do Polski nie dotarł do dziś). Pomimo że to niemal niszowa produkcja za skromne 10 mln. dolarów, to była oczekiwana przez część widzów z niecierpliwością, gdyż reklamowano ją jako „Brokeback Mountain dla ateistów”. Nie do końca to prawda. „The Ledge” to solidny thriller psychologiczny z elementami melodramatu. Religijny spór bynajmniej nie jest postawiony w centrum fabuły – i bardzo dobrze. Ale że w ogóle się pojawiają – to wręcz znakomicie, gdyż bardzo to miła odmiana. W końcu kino hollywoodzkie w swoim głównym nurcie od dziesięcioleci propaguje kult rodziny, religii oraz innych szóstych zmysłów.
„The Ledge” to modelowo wręcz zrealizowany „mały thriller”. Nikt tu nie strzela, brak samochodowych pościgów i eksplozji – a jednak ani przez chwilę nie brakuje napięcia i emocji. Przynajmniej w przypadku widza, dla którego wymienione wcześniej, nieobecne tu atrakcje nie są niezbędnym atrybutem dobrego filmu. Akcja zawiązuje się szybko: policyjny negocjator z niemałym osobistym problemem jedzie na interwencję – na półce (tytułowej „ledge”) wieżowca stoi „skoczek”. Dość szybko okazuje się, że nie znalazł się tam z własnej woli - jego niezbyt przyjemne położenie to fatalny rezultat romansu z zamężną Shauną (w tej roli Liv Tyler, piękna, choć tutaj o wyjątkowo zmęczonej twarzy).
Zanim niefortunny Gavin trafia na „półkę”, poznajemy go bliżej, w domu i w pracy. Po rodzinnej tragedii i rozwodzie z żoną mieszka z kolegą – gejem, pracuje jako menadżer w niewielkim hotelu i w sumie powodzi mu się całkiem nieźle, biorąc pod uwagę traumatyczne doświadczenia z niedawnej przeszłości. Wówczas pojawia się tajemnicza, piękna Shauna, którą Gavin zatrudnia w hotelu. Poznaje również jej męża, żarliwego, religijnego neofitę Joe’go. Wzajemne relacje pomiędzy tą trójką zdecydowanie wykraczają poza typowy zestaw emocjonalny serwowany w filmach o małżeńskiej zdradzie.
Konfrontacja pomiędzy Gavinem a Joe odbywa się m.in. na płaszczyźnie religijnej. Joe ewangelizuje, Gavin racjonalizuje. Sympatia twórców filmu jest zdecydowanie po stronie tego drugiego. Joe jest patetyczny i wręcz odpychający w swoim fanatyzmie. Jego głośne, typowe dla protestantów spontaniczne modlitwy (po które sięga z braku argumentów) pokazane są jako pretensjonalne i histeryczne. Nie jest to jednak płaska satyra z jednowymiarowymi, czarno – białymi postaciami. Joe to jednak nie marionetka, jak podskakujący w ekstazie zielonoświątkowiec z „Borata”. Tutaj każde z trojga protagonistów to postać złożona, budząca u widza nie zawsze jednoznaczne emocje, a ich dramat zdecydowanie pobudza do refleksji.
Ostatni raz równie inspirującym, pobudzającym do dyskusji i przemyśleń filmem okazał się dla mnie „Unthinkable”, gdzie zagadnienie „celu uświęcającego środki” zostało błyskotliwie zweryfikowane w kontekście walki z terroryzmem. W „Ledge” również mamy pytania o skrajny radykalizm i fanatyzm, tyle że religijny. Szczególnie wymowna jest scena z pistoletem, który Joe kładzie na Biblii. Jedno i drugie dobrze się tu komponuje - jako oręż, a przykazanie „nie zabijaj” to dla tego fundamentalisty nie większa przeszkoda niż dla włoskich kierowców czerwone światło. No cóż, łatwo o samousprawiedliwienia gdy się ma „gorącą linię” z Panem Bogiem, którego zamiary i oczekiwania zna się lepiej niż inni.
Warto obejrzeć „The Ledge” jako doskonale skonstruowany, niebanalny thriller. Warto też choćby dla Liv Tyler, która kiedyś była tylko ładną córką lidera Aerosmith, a obecnie jest wyrazistą aktorką z niebanalną osobowością, nie unikającą przy tym ambitniejszych produkcji. Nie trzeba zatem być ateistą, żeby ten film docenić. Jeżeli się nim jednak jest – wtedy „The Ledge” oczywiście dodatkowo zyskuje, gdyż afirmatywne traktowanie w filmie postawy ateistycznej jest spotykane jeszcze rzadziej niż ambitna muzyka w komercyjnych stacjach radiowych czy wartościowe programy w prywatnych telewizjach.
Zapraszam na moją stronę: htp://www.rekomendacje.npx.pl